🖋️ 
📅 

Dlaczego Polska sprzedaje uprawnienia do emisji co2? Wyjaśnienie

Na pierwszy rzut oka może to brzmieć wręcz absurdalnie – po co Polska miałaby sprzedawać prawa do emisji zanieczyszczeń? W rzeczywistości to po prostu element klimatycznego biznesu – Polska sprzedaje uprawnienia do emisji CO₂, ponieważ uczestniczy w unijnym systemie handlu emisjami (EU ETS), który nakłada taki obowiązek na wszystkie państwa członkowskie. I co ważne – to nie jest żadna „wyprzedaż państwowych zasobów”, tylko normalny, legalny mechanizm finansowy, z którego nasz krajowy budżet zarabia miliardy.

System EU ETS – czym jest i na czym polega?

EU ETS (European Union Emissions Trading System) to unijny system handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla (CO₂). Powstał w 2005 roku i działa dziś w 30 krajach Europy (wszystkie państwa UE plus Norwegia, Islandia i Liechtenstein).

Główny cel ETS jest prosty: zmniejszyć emisję CO₂ w taki sposób, by firmy robiły to tam, gdzie kosztuje to najmniej i przynosi największy efekt.

System obejmuje w swoim zakresie te zakłady, które stanowią największe źródła emisji – m.in. elektrownie, elektrociepłownie, huty, rafinerie, cementownie i inne instalacje przemysłowe.

Każdy z zakładów musi co roku rozliczyć się ze swoich emisji, wykazując, że posiada odpowiednią liczbę uprawnień do emisji CO₂ (tzw. EUA, European Union Allowance) – innymi słowy, musi mieć tyle „pozwoleń”, ile ton dwutlenku węgla faktycznie wypuści do atmosfery w danym roku. Te uprawnienia mogą nabyć wcześniej, w trakcie roku lub tuż przed rozliczeniem – w zależności od strategii firmy i sytuacji rynkowej.

System określa, w jaki sposób uprawnienia trafiają do obiegu – część jest przydzielana darmowo, a część sprzedawana na aukcjach, co nadaje im realną wartość rynkową:

część uprawnień przydzielana jest bezpłatnie – w szczególności sektorom które są zagrożone „ucieczką” emisji – czyli przeniesieniem produkcji poza Unię Europejską do krajów, gdzie przepisy klimatyczne są łagodniejsze i koszty emisji niższe

▪ Pozostałe uprawnienia trafiają na aukcje organizowane na europejskich giełdach (np. EEX w Lipsku), gdzie mogą je kupować przedsiębiorstwa emitujące CO₂ oraz inwestorzy finansowi.

Cały system handlu ETS działa na zasadzie „cap and trade”, czyli ograniczania i handlu:

cap – Unia Europejska ustala limit (pułap) całkowitej emisji dla wszystkich firm w systemie,

trade – uczestnicy rynku mogą między sobą handlować uprawnieniami – kupować, sprzedawać, gromadzić lub spekulować na przyszłe ceny.

Jeśli firma ograniczy emisję i zużyje mniej uprawnień, niż otrzymała – może sprzedać nadwyżkę uprawnień z zyskiem. Jeśli natomiast przekroczy swój limit, musi dokupić brakujące uprawnienia na rynku, często po stosunkowo wysokiej cenie.

W efekcie powstaje rynek, na którym firmy z nadwyżkami mogą sprzedawać niewykorzystane uprawnienia tym, które przekroczyły swoje limity i potrzebują ich więcej. W ten sposób system sam reguluje koszt zanieczyszczania środowiska – im większy popyt na prawo do emisji, tym wyższa jego cena. To sprawia, że bardziej opłaca się inwestować w technologie ograniczające emisje niż płacić coraz drożej za możliwość „trucia”.


Dlaczego Polska sprzedaje uprawnienia do emisji?

Polska sprzedaje uprawnienia do emisji CO₂ w ramach unijnego systemu EU ETS, ponieważ takie są zasady funkcjonowania całego mechanizmu. Każdy kraj członkowski otrzymuje od Unii Europejskiej określoną pulę uprawnień (EUA) na dany rok – nie musi ich kupować, ponieważ dostaje je za darmo. Część z tej puli jest później rozdawana bezpłatnie krajowym firmom, głównie z branż szczególnie narażonych na tzw. „ucieczkę emisji” (np. huty, cementownie, elektrociepłownie), aby nie przenosiły produkcji poza UE.

Pozostała część uprawnień, zgodnie z prawem unijnym, musi trafić na aukcje organizowane na europejskich giełdach, takich jak EEX w Lipsku. Polska nie robi tego z własnej inicjatywy ani dlatego, że ma „nadwyżkę emisji” – to obowiązek każdego kraju w systemie ETS. Sprzedaż tych uprawnień to po prostu sposób, w jaki Unia wprowadza do obiegu prawa do emisji CO₂ i jednocześnie finansuje działania klimatyczne.

Kupującymi są przede wszystkim polskie i zagraniczne przedsiębiorstwa, które emitują CO₂ i potrzebują uprawnień, by rozliczyć swoje emisje – czyli np. PGE, Orlen, Enea, ale też koncerny z Niemiec, Francji czy Włoch.

Kategoria nabywcyPrzykładyCel zakupu
Polskie koncerny energetycznePGE, Tauron, Orlen, Eneapokrycie własnych emisji
Przemysł ciężkihuty, cementownie, chemiazgodność z normami UE
Firmy zagraniczne z UEm.in. niemieckie koncernyspekulacja lub pokrycie emisji
Fundusze inwestycyjne i bankiinstytucje finansowehandel i zabezpieczenia kontraktów
Rynek ETS pełnoprawny rynek finansowy, na którym handluje się czymś w rodzaju „obligacji klimatycznych”.

Z finansowego punktu widzenia sprzedaż EUA to dla Polski realne źródło dochodu do budżetu państwa. Pieniądze z aukcji trafiają głównie do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) oraz budżetu centralnego, a przynajmniej połowa z nich – zgodnie z regulacjami UE – musi zostać przeznaczona na inwestycje w zieloną transformację: rozwój odnawialnych źródeł energii, energetykę jądrową czy modernizację sieci przesyłowych.


Ile Polska zarabia na sprzedaży emisji? Ogromne przychody dla budżetu

Tylko w 2025 roku Polska planuje sprzedać ok. 52,5 mln uprawnień EUA, co przy średniej cenie ok. 75 EUR za tonę daje wpływy rzędu 10–12 mld zł. Prognozy na 2026 r. mówią już o ponad 20 mld zł przychodów. To pokazuje, że handel emisjami stał się jednym z kluczowych źródeł finansowania transformacji energetycznej – i jednocześnie narzędziem, które pozwala Polsce unikać kar za nadmierne emisje.

Z finansowego punktu widzenia sprzedaż EUA to dla Polski realne źródło dochodu do budżetu państwa. Pieniądze z aukcji trafiają głównie do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) oraz budżetu centralnego, a przynajmniej połowa z nich – zgodnie z regulacjami UE – musi zostać przeznaczona na inwestycje w zieloną transformację, takie jak rozwój odnawialnych źródeł energii, energetyki jądrowej czy modernizację sieci przesyłowych.


Kto decyduje o tym które firmy dostaną więcej bezpłatnych uprawnień, a które mniej?

O podziale bezpłatnych uprawnień do emisji CO₂ decyduje Komisja Europejska, a nie rządy krajowe. Każde państwo członkowskie – w tym Polska – przygotowuje tzw. krajowy plan alokacji, w którym wskazuje, ile uprawnień powinno trafić do poszczególnych sektorów gospodarki. Komisja weryfikuje te dane i zatwierdza końcowy przydział, tak by zasady były jednakowe w całej Unii.

Podstawą przydziału są tzw. benchmarki emisyjne, czyli normy określające, ile CO₂ może emitować nowoczesna, efektywna instalacja w danym sektorze. To one stanowią punkt odniesienia: firmy o wyższej efektywności energetycznej potrzebują mniej uprawnień, bo emitują mniej. Z kolei branże szczególnie narażone na tzw. ucieczkę emisji – np. stalowa, cementowa czy chemiczna – otrzymują większą część puli za darmo, by utrzymać konkurencyjność wobec producentów spoza Unii Europejskiej.

Czy więc ta logika oznacza… że nie warto być… eko?

Na pierwszy rzut oka – może się tak wydawać. Skoro najbardziej energochłonne branże dostają więcej darmowych uprawnień, można by pomyśleć, że system „nagradza” trucicieli. W rzeczywistości jednak jest odwrotnie.

Firmy z wysokimi emisjami otrzymują większy przydział tylko po to, by uniknąć przenoszenia produkcji poza Unię, gdzie normy środowiskowe są łagodniejsze. To rozwiązanie tymczasowe, a nie przywilej. Z każdym rokiem darmowych uprawnień jest coraz mniej, a koszty emisji rosną, więc bycie „eko” staje się opłacalne nie z ideologii, tylko z czystej ekonomii.

Przedsiębiorstwa, które dziś inwestują w modernizację i ograniczają emisje, w przyszłości (jeśli nic się w tej kwestii nie zmieni) będą płacić wielokrotnie mniej za energię i uprawnienia. W długim terminie system ETS premiuje właśnie efektywność, a nie emisję Co2.


Czy ktoś na tym traci? Jeśli tak, to kto?

Tak – i to całkiem sporo podmiotów. System EU ETS, mimo że jest zaprojektowany jako narzędzie walki z emisjami, to niestety realnie podnosi koszty działalności firm, szczególnie tych z sektora energetycznego i przemysłowego. Przedsiębiorstwa oparte na węglu, ropie czy gazie – jak elektrownie, huty, cementownie i rafinerie – muszą regularnie kupować brakujące uprawnienia, by pokryć swoje emisje. A że ich ceny w ostatnich latach wzrosły z kilkunastu do ponad 70 euro za tonę, rachunek staje w dużej skali jest bardzo wysoki.

Wyższe koszty narzucone na firmy w praktyce oznaczają to, że firmy przerzucają te koszty później na odbiorców, co przekłada się na wyższe ceny energii, ciepła czy materiałów budowlanych. Tracą więc nie tylko przedsiębiorstwa, ale też zwykli konsumenci – wszyscy płacimy więcej za produkty i usługi, które w swoim łańcuchu produkcji generują emisje CO₂.

Dodatkowo cierpią też kraje o węglowym miksie energetycznym, takie jak Polska, gdzie duża część gospodarki wciąż opiera się na paliwach kopalnych. Dla nich system ETS jest bardziej obciążeniem niż dla państw, które już przeszły na energię odnawialną. W efekcie Polska, choć zarabia miliardy na sprzedaży uprawnień, jednocześnie płaci wysoką cenę poprzez droższą energię i presję na przemysł ciężki.

Co oznacza sformułowanie „kraj o węglowym miksie energetycznym?” (kliknij żeby rozwinąć)

Oznacza to państwo, w którym znaczna część energii elektrycznej pochodzi z węgla – kamiennego lub brunatnego. W praktyce chodzi o to, że system energetyczny takiego kraju jest silnie uzależniony od paliw kopalnych, a nie od źródeł odnawialnych (np. wiatru, słońca czy atomu). Polska jest właśnie takim przykładem – około 60–70% energii wciąż produkujemy z węgla.


Wnioski i najczęściej zadawane pytania

System handlu emisjami CO₂ to dziś jedno z najważniejszych narzędzi unijnej polityki klimatycznej, a dla Polski – także potężne źródło wpływów do budżetu. Sprzedaż uprawnień nie wynika z nadwyżek czy decyzji politycznych, lecz z zasad wspólnego rynku, w którym każde państwo uczestniczy, udostępniając część swojej puli do obrotu.

Z ekonomicznego punktu widzenia to forma podatku węglowego wbudowanego w gospodarkę – państwo zyskuje miliardy złotych rocznie, ale firmy i konsumenci ponoszą realne koszty wyższych cen energii i towarów. W 2025 roku przychody Państwa z handlu emisjami mają sięgnąć 10–12 mld zł, a rok później nawet 20 mld zł, co czyni ten mechanizm jednym z filarów finansowania transformacji energetycznej.

ETS działa pełni też w pewnym sensie rolę katalizatora zmian – zmusza przemysł do inwestowania w technologie niskoemisyjne, a rządy do szukania alternatyw dla węgla. To trudna, ale nieunikniona droga: Polska dziś zarabia na sprzedaży uprawnień, by w przyszłości płacić mniej za emisje i zyskać czystszą, tańszą energię.

Nie. Unijny system ETS działa na zasadzie wspólnego rynku – każdy kraj ma obowiązek wystawiać część puli uprawnień na aukcjach. Polska nie może „zatrzymać” ich dla siebie, ponieważ naruszałoby to reguły konkurencji i równego dostępu do rynku.

Największymi nabywcami są spółki energetyczne, przemysł ciężki (np. huty, cementownie, rafinerie) oraz zagraniczne firmy działające w ramach EU ETS. Część uprawnień trafia też do funduszy inwestycyjnych i instytucji finansowych, które traktują EUA jak aktywa giełdowe.

Nie – uprawnienia nie mają nic wspólnego z fizycznym powietrzem. To instrument finansowy, który reprezentuje prawo do emisji jednej tony CO₂. Sprzedając EUA, Polska nie sprzedaje surowców, lecz przydział do emisji w ramach unijnego limitu.

Zgodnie z prawem UE co najmniej 50% przychodów z aukcji musi być przeznaczone na działania klimatyczne. W praktyce jednak część środków trafia też na łagodzenie skutków wysokich cen energii lub wsparcie gospodarstw domowych.

Tak, choć nie bezpośrednio na aukcji. Inwestorzy indywidualni mogą uzyskać ekspozycję na rynek CO₂ poprzez fundusze ETF, kontrakty terminowe lub produkty inwestycyjne notowane na giełdach (np. ICE lub EEX).

Kliknij żeby ocenić post!
[Liczba ocen: 0 Średnia: 0]
Autor
Michał Borowski

Michał Borowski

Analityk rynków finansowych i redaktor serwisu Ofinanse.pl. Od lat obserwuje zmiany na Wall Street i analizuje trendy makroekonomiczne. W publikacjach stawia na konkret, logikę i dane – bez zbędnej otoczki.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *